|
|
Autor |
Wiadomość |
Cruz
Szef Biura
Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz
|
Wysłany: 10/01/08, 1:31 am Temat postu: |
|
|
Te ich gadki są świetne! Bosco ma super teksty, naprawdę chylę czoło. ;] I cieszę się, że te części tak szybko przybywają .
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Boo
Kadet
Dołączył: 22 Paź 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Female
|
Wysłany: 10/01/08, 4:57 pm Temat postu: |
|
|
Hehe, części szybko przybywają, bo w wordzie póki co opowiadanie rozrosło się na ponad 50stron i jeszcze nie skończyłam. Na razie po prostu przeklejam z worda tutaj, jak się skończy, to będzie trzeba czekać, aż coś mi Wen wymyśli
Ah, powiedz mi, czy korzystasz z tych podkładów muzycznych, które podrzucam do każdego kawałka? :>
__________________________________
[link widoczny dla zalogowanych]
Dzisiaj nie mogłam obudzić się z koszmaru. Takie uczucie – śnisz, wiesz, że śnisz i wiesz, że zaraz coś się wydarzy strasznego. Posiadając tę wiedzę chcesz usilnie się obudzić, ale mimo prób nic z tego… i nadal tam tkwisz, nadal się męczysz. Okropność.
Wciąż mi się ręce nieco trzęsą… zaczynam się cieszyć, że do końca tygodnia będę przy biurku pisząc jakieś zaległe raporty. Też dobrze, nie dotarłam jeszcze do etapu bezbłędnego raportu, zawsze pomylę się gdzieś ze dwa razy, jak nie więcej.
I ciągle się zastanawiam, czy to dla mnie. Czy zawsze podczas takiej strzelaniny będę odczuwać strach? Słyszałam, że niektórych młodych stres podczas podobnego wyzwania jest tak wielki, że popuszczają dosłownie w gacie. Cóż. Miło, że mi się to nie przydarzyło, nie?
Wstałam o dziewiątej.
Odwiedziłam kolejne przystanki rutyny – łazienka, sypialnia, kuchnia. Ogarnęłam się, nałożyłam czarne jeansy rurki, bawełniany podkoszulek i ciemnogranatową bluzę z napisem „Camelot Cup” na plecach. Jak słowo daję, brakuje mi jeszcze bielizny z metkami NYPD.
Powinnam zrobić chyba jakieś zakupy przed pracą. Oh, wiem! I tak zamierzałam pojechać do szpitala, by sprawdzić, jak się Ty i Sully czują – jak będę wracać, to zawsze z powrotem mogę wpaść do sklepu. Co najwyżej w drodze do szpitala gdzieś się zatrzymam, drożdżówkę zjem. W ramach śniadania.
Dobry plan.
I nie będę roztrząsać strzelaniny. Ok.? Zostawię to za sobą, nie będzie mi się już to śniło po nocach. Dobra…?
Westchnęłam.
Nie, bez sensu. Zjem coś na mieście, jak zawsze zresztą. Nie ma sensu wracać co chwilę.
Usiadłam bez celu na sofie w salonie. Nawet nie włączyłam telewizora, bo po co? Gówniane reklamy, programy rozrywkowe czy wiadomości, nic, co dzisiaj mogłoby mnei zainteresować. Ah, bez sensu. Jest godzina dziesiąta, a ja kompletnie nie wiem, co mam z sobą zrobić. Usiłowałam sobie przypomnieć, co lubiłam robić w wolnym czasie, ale tak naprawdę powrocie zawsze padałam na łóżko. Że spać nie mogłam, to inna sprawa. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam jakąś dobra książkę czy oglądałam ciekawy film. Raz chyba tylko podłapałam się do małej grupki policyjno-strażacko-sanitariuszej z posterunku 55 i naprzeciw niej remizy (gdzie czekając na wezwania przebywali strażacy i para medycy); tego dnia zginęła 8-letnia dziewczynka we wraku palącego się autobusu szkolnego. Jako jedynej nie zdążyliśmy wyciągnąć. Jenny, tak miała na imię – wzorowa uczennica szkoły na rogu 145. To był jedyny wieczór, a w zasadzie noc (zmianę na ogół kończymy o 23, ale poszukiwania innej zaginionej osoby przedłużyły się i do pubu dotarliśmy o 3 nad ranem) gdzie nie mogłam i nie chciałam pozostać sama. I chyba tak samo się czuli oni: sanitariusze Monte „Doc” Parker, Carlos Nieto, Kim Zambrano, Roberto „Bobby” Caffey– dwójka strażaków Joe Lombardo, Jimmy Doherty; no i my – gliny. Tyrone ‘Ty” Davis, John „Sully” Sullivan, Maurice „Bosco” Boscorelli. Najciekawsze było to, że tak naprawdę każdy z nas spędził ten czas osobno, porozrzucani po lokalu.
Mniejsza o to, faktem było jednak to, że do tej pory skupiałam się tylko na robocie. I z efektem, jak się okazuje, dość miernym. Gdyby ten schizofrenik nacisnął spust…
Dość!
Poderwałam się z sofy, schowałam mundur do specjalnej torby na tego typu rzeczy – co się naszukałam, to się naszukałam na mieście, ale znalazłam – była to odpowiedniej wielkości płachty pozszywanego przeciwdeszczowego materiału – do wnętrza wkładało się mundur, zapinało zamek raz, a potem składało w formę torby i ponownie zamykało. Sprawdziłam broń, którą wczoraj jeszcze przeczyściłam bez większego powodu i odruchowo zatknęłam za tylny pasek spodni. Poprawiłam bluzę tak, aby zakrywała pistolet – zapięłam ją pod samą szyję. Włosy zwinęłam w kitkę (jak zwykle zresztą), nałożyłam czarną czapkę z daszkiem, na przedzie której był symbol mojej placówki NYPD 55 – sprawdziłam torebkę, czy wszystko mam w niej, co potrzebuję i…
Tak, jestem gotowa do wyjścia.
Ajj, zapomniałam, że zostawiłam rower na posterunku. Świetnie. O ile do roboty mogłabym jeszcze się przejść i stracić te 40 minut, o tyle do szpitala był naprawdę spory kawałek. No nic, wezmę taksówkę, nie mam ochoty tłuc się metrem dziś.
Zabrałam, co miałam i wyszłam z mieszkania. Wyciągnęłam klucze z kieszeni bluzy, wsadziłam je do zamka. Ah, no tak, racja. Zapomniałam jeszcze o radzie Bosco. Poirytowana z pięć (jak nie więcej) minut męczyłam się, aby zakluczyć mój nieszczęsny dobytek.
Zarzuciłam torbę na ramię, torebkę na drugiej i hardym krokiem wyszłam z kamienicy.
***
- Hej Sully! – do krępej budowy ciała policjanta zawitałam na początku. Co prawda za wcześnie było jeszcze na godziny odwiedzin, bo dochodziła zaledwie dwunasta, ale jako, że byłam funkcjonariuszem policji tak puszczono mnie z przymrużeniem oka. Jasne, siostra oddziałowa pomarudziła, pokręciła głową – w ostateczności jednak pozwolono mi już odwiedzić kolegów.
John wyglądał dobrze. Nie był już ani blady, ani zrozpaczony – całe szczęście, mogłam wymazać widok z naszego ostatniego spotkania. Sullivan właściwie teraz wołał do jednej z pielęgniarek.
- Nic mi nie jest! Naprawdę, możecie mnie wypuścić już!
Kobieta posprawdzała kartę, zerknęła na odczyt ekranu z podstawowymi funkcjami życiowymi John’a i nie wdając się w dyskusję z pacjentem wyszła z pomieszczenia. Zachichotałam cicho.
- Tak, pewnie, śmiej się, Amy – mruknął z westchnieniem mój kolega – Miło że wpadłaś, jak będziesz wychodzić, możesz mnie przemycić ze sobą?
- Jasne, w torebce mam jeszcze miejsce – mrugnęłam do niego zatrzymując się przy jego łóżku – Jak się czujesz?
- O niebo lepiej wiedząc, że Ty się wyliże. No i że ten skurwiel poszedł do piachu. Właśnie… Jak się miewasz? – rzucił ukradkiem uważne spojrzenie, a ja odruchowo przyłożyłam dłoń do brzucha. Ciekawa jestem, kto go zdążył już poinformować o przebiegu wydarzeń.
Uśmiechnęłam się i skinęłam głową.
- W porządku, wracam dzisiaj do roboty.
- Już? Po jednym dniu? Sversky na pewno nie będzie miał obiekcji przed przedłużeniem zwolnienia.
- Nie, wystarczy mi jeden dzień zwłoki. Nie miałabym co z sobą zrobić.
- Jak tam sobie chcesz. Pewnie Sversky da ci coś papierkowego do roboty. Chociaż i tak uważam, że powinnaś się nie śpieszyć jeszcze.
- I kto to mówi? – prychnęłam.
- Ale mnie nic nie jest, ledwo co bok draśnięty. Pewnie mnie wypiszą dziś lub jutro.
- Mnie też nic nie jest – odparowałam, po czym pochyliłam się i poklepałam go po ramieniu delikatnie – Trzymaj się, Sully. Pójdę zobaczyć, co u Davis’a jeszcze słychać.
- Jasne. Pozdrów go ode mnie. Co prawda byłem u niego jakąś chwilę temu, ale i tak go pozdrów. Trzymaj się, Amy!
Wyszłam. Szpitalny korytarz… nawet przed akademia policyjna nie lubiłam szpitalnych korytarzy, przez wzgląd na babcię. A teraz, przyjeżdżając w karetce z podejrzanym i co rusz widząc ludzkie tragedie znienawidziłam to miejsce jeszcze bardziej.
Pamiętam, jak mnie tutaj przywieźli, po strzelaninie.
No i jestem. Weszłam do pokoju Davis’a. Westchnęłam.
Rzeczywiście wyglądał na takiego, który mógł się nie wykaraskać – blady jak na swoją cerę, z podkrążony oczyma. Jedna kroplówka, jakieś tam przewody i inne rurki, bandaże, opatrunki. Aż się wzdrygnęłam.
Zatrzymałam się przy samym wejściu.
Nie ma sensu chyba dłużej tu zostawać, Ty najwyraźniej spał. Szkoda, miałam ochotę z nim pogadać. Trudno. Wpadnę do niego po robocie.
Cóż.
Przynajmniej będę miała okazję coś zjeść na spokojnie w końcu.
[link widoczny dla zalogowanych]
Metro.
Nie lubię nowojorskiego metra. Nie, żeby nowojorskie robiło różnicę, żadnego metra nie lubię. Cuchnące, zatłoczone i jeszcze ta świadomość, że jest się pod ziemią. Zdecydowanie wolę się poruszać na własnych nogach, przestrzeń i te sprawy…
Nie mam klaustrofobii raczej, tak sądzę. Nie sikam ze strachu, kiedy jeżdżę windą, ciemne kąty nie robią na mnie wrażenia. Sama nie wiem, z czego moja niechęć do tego środka lokomocji w istocie wynika… Ale w chwili obecnej mało jest ważny powód. Ważne, że zbyt długo łaziłam po okolicznym targu (nie szukałam nic specjalnego, ot tak, po prostu chciałam zabić czas) i chcąc nie chcąc musiałam się zdecydować na metro. Nie chciałam tracić już kasy na taksówkę, jeden kurs wystarczy.
Miałam słuchawki na uszach, kiedy zorientowałam się, że na końcu mojego przedziału jest jakieś zamieszanie. Krzyki, wyzwiska – nie jest aż tak niecodzienną sprawą, więc początkowo nie zwróciłam nań uwagi, tym bardziej, że na uszach miałam słuchawki od mp3. Jeden utwór sie skończył i właśnie w tej parosekundowej ciszy dobiegły mnie okrzyki:
- I co, siedzisz gnoju i myślisz, że możesz mnie olać? Wypierdolę ci, słyszysz?
Westchnęłam. Założę się, że gość jest pijany.
Jest takie powiedzenie, że funkcjonariuszem policji jest się także po służbie… więc postanowiłam się przybliżyć dyskretnie, tak na wszelki wypadek. Zdjęłam słuchawki i zaczęłam się przesuwać w stronę zamieszania. Tłum ułatwiał mi sprawę i całe szczęście nie rzucałam się tak w oczy.
Przystanek.
Z jednej strony dobrze, miałam tak zwaną falę osłonową, wyglądałam na osobę, która właśnie weszła do pociągu. Nie zdziwiłam się widząc, że miejsce za hałaśliwym pasażerem było wolne – usiadłam tam jak gdyby nigdy nic, torbę z mundurem i torebkę położyłam na ziemi.
Jezu, co za smród. Brud, swąd alkoholu… cóż, wygrałabym w zakładzie, jeśli by takowy był. Facet koło 35lat rasy białej, ubrany w czarną bluzę i ciemnozielone jeansy. Brodaty blondyn.
Rety, nawet moje własne myśli brzmią jak zgłoszenie wezwania, a przynajmniej jeśli chodzi o część opisową podejrzanego.
Awanturnik; nie wygląda na specjalnie groźnego, doszłam do wniosku. Coś tam marudzi, męczy słownie mężczyznę ubranego w garniturek siedzącego przed nim… Niegroźny pijaczek. Wycyckany urzędowy facet nie reagował na zaczepki, więc miałam już z powrotem nałożyć słuchawki, kiedy dostrzegłam, że podejrzany sięga do bocznej kieszeni bluzy.
Czas zwolnił, serce zabiło mi momentalnie w donośnym stylu, trącając echem o bębenki ucha. Ten niegroźny pijaczek miał broń. Przez ułamek sekundy przebiegło mi tysiąc myśli. Rzucić się na podejrzanego już, teraz, zaraz? Ale co zrobić z cywilami? Jeśli pistolet jest naładowany, odbezpieczony i wystrzeli?
Czas mi się skończył. Musiałam działać, bo facet właśnie wstawał wyciągając broń. Nie miałam wyjścia, błyskawicznie podniosłam się i rzuciłam do przodu – nie było czasu na wyjęcie mojej broni zza tylnego paska spodni. Mężczyzna był rosły, więc metoda ”na kleszcza” zupełnie odpadała – podbiłam jego prawy łokieć do góry, tak aby lufa pistoletu była skierowana w dach przedziału, a następnie przeplotłam dłoń i co za tym idzie ramię wokół jego, unieruchamiając go w ten sposób – a przynajmniej tę najbardziej niebezpieczną część. Podczas, kiedy trzymałam jego nadgarstek prawą ręka, lewą natychmiast usiłowałam wykręcić do tyłu i tym samym zmusić go do poziomej pozycji. Planowałam unieruchomić go na ziemi.
- Wszyscy na podłogę! – wrzasnęłam i spanikowani ludzie rzeczywiście mnie posłuchali. Rzecz jasna każdy poza napastnikiem – ten wykazał dość sporą lotność umysłu jak na pijaczka i mój plan spełzł na niczym, kiedy gwałtownie rzucił się do tyłu.
Spaprałam.
Ciężar zmusił mnie do przechylenia się do tyłu, przez co oboje połamaliśmy ostatni rządek siedzeń. Moje obite wcześniej żebra zapiszczały boleśnie, wypierając dech z moich płuc – połamane krawędzie powbijały się w moje plecy. Jakim cudem wciąż unieruchamiałam przeciwnika, to nie mam zielonego pojęcia, przygniatał mnie jeszcze do ziemi na dodatek. Jedynym o czym mogłam myśleć to o jego dłoni ściskającej pistolet.
Pistolet.
Lufa na mej skroni.
Ułamek sekundy, a ja nagle znalazłam się znowu w pustostanie, nieruchoma i leżąca pośród rozbitego szkła. Właśnie strzelono do mnie trzykrotnie, a schizofrenik przystawiał mi broń do głowy.
Panika. Moje serce gnało tak szybko, byłam pewna, że zaraz zdechnie z przepracowania, płuca domagały się coraz głośniej powietrza. Dusiłam się.
Lufa na mej skroni.
Nie rób tego, nie chcesz tego, nie rób tego…
- Nie rób tego, nie chcesz tego, nie rób tego…
Zdałam sobie sprawę, że wypowiedziałam te słowa na głos i świadomość powróciła. Tym razem leżałam pomiędzy połamanym plastikiem, a jakieś dobre około 100kg mnie przygniatało do ziemi.
Nagle zorientowałam się, że mężczyzna się nie rusza. Nie szarpał się, nie walczył ze mną, po prostu bezwładnie leżał. Przekręciłam nieco głowę i dostrzegłam, że jest w istocie nieprzytomny. Pewnie uderzył się głową podczas upadku.
Z wysiłkiem zepchnęłam z siebie napastnika i odsunęłam odruchowo przedramieniem jego broń, naprędce sprawdziłam, czy doznał jakiś widocznych urazów… wyglądało na to, że nic mu poważnego nei jest, przynajmniej czaszka nie pękła, nawet skóry nie miał zadrapanej.
- Dzwoń na policję! – krzyknęłam do wycyckanego biznesmena, który zdążył sie już podnieść z ziemi, podobnie jak i większość pasażerów metra. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem pod tytułem „jak kobieta może powalić mężczyznę”, a potem skinął głową i wyciągnął telefon komórkowy.
Podźwignęłam się w końcu usiłując nie reagować na palący ból w okolicy klatki piersiowej czy ramienia i przewracałam właśnie niedoszłego zabójcę, kiedy ten się ocknął i wierzgnął. Łokieć wyprowadził w tył, całe szczęście jednak uchyliłam się i fachowo wykręciłam jego dłonie do tyłu, siadając jednocześnie ponad jego miednica.
- Leż, do cholery!
- Puść mnie, kurva, puść głupia suko!
- Zamknij pysk! – pociąg właśnie się zatrzymał, więc wciąż unieruchamiając leżącego pode mną człowieka zawołałam do reszty ludzi – Jestem funkcjonariuszką policji. Proszę pozostać na swoich miejscach do przyjazdu NYPD. Niech ktoś powiadomi przez interkom kierowcę, ma nie ruszać dalej.
Zerknęłam na zegarek.
Świetnie.
Jestem spóźniona pół godziny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cruz
Szef Biura
Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz
|
Wysłany: 10/01/09, 3:13 am Temat postu: |
|
|
Świetne, podoba mi się. Fajna jest ta Amy. ;] Co prawda brakuje mi Cruz xD ale jakoś przeżyję, jakaś nowość nigdy nie zaszkodzi, co nie?
Co do podkładów muzycznych to słuchałam kilku, ale obecnie głośniki mi nie działają (no clue why), ale przyznaję, że pomysł b. ciekawy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Boo
Kadet
Dołączył: 22 Paź 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Female
|
Wysłany: 10/01/09, 3:06 pm Temat postu: |
|
|
Hehe, póki co niestety Cruz się nie pojawia, bo tą są te czasy jeszcze przed Alex nawet Ale kto wie.. historia jeszcze nie skończona.
Generalnie zastanawiałam się, czy troche nie za dużo tych akcji różnych... ale z drugiej strony, to każdy odcinek brygady nasycony był wydarzeniami... co tam się będę w opowiadaniu powstrzymywać ;D
A co do podkładów to pytałam się dlatego, bo nie wiedziałam, czy jest sens ich podrzucania, gdybyś w ogóle nie słuchała ich, rozumiesz Póki co będę je jeszcze wrzucac.
No, to kolejna część:
______________________________________
[link widoczny dla zalogowanych]
- Wygląda dobrze. Zero złamań, masz o jedno więcej potłuczone żebro – odezwała się wreszcie dr. Moralez po około pięciu minut gapienia się w rentgenowskie zdjęcie na podświetlonej tablicy – Masz szczęście, Amy. Zważywszy na poprzedni stan kośca żeber dzisiejszy wypadek mógł się skończyć znacznie gorzej, ostatecznie jednak jest nieźle.
- Boli jak diabli – mruknęłam, siedząc nieporadnie na szpitalnej kozetce. Podpierałam się jedną ręką, a drugą delikatnie obejmowałam się ponad brzuchem.
- I będzie boleć dobre trzy tygodnie. Powinnaś w tym czasie uważać na siebie i przestać kusić los. Przyjdź za kilka dni, to wrócimy do ramienia – no tak. Podczas upadku i szamotania się z napastnikiem szwy mi popękały i konieczne było ponowne szycie. Czarnoskóra pani doktor odwróciła się od tablicy i wyciągnęła jakiś bloczek oraz długopis: – Wypiszę ci zwolnienie…
- Nie, nie! – zareagowałam gwałtownie. Znowu miałabym siedzieć bez celu przed telewizorem? Nie ma bata, nawet papierkowa robota wydaje mi się o niebo być pociągającym sposobem zabicia czasu.
Kobieta uniosła brew.
– Jesteś pewna? Przydałoby ci się parę dni odpoczynku.
- Będę się oszczędzać – obiecałam.
- No dobrze, zatem wypisze ci tylko receptę.
Po dziesięciu minutach opuściłam salę. Udałam się do recepcji, gdzie dano mi parę papierów do wypełnienia dotyczących złapanego przeze mnie wcześniej pijacza – cóż, takie procedury.
Pomyliłam się właśnie po raz trzeci w kwestionariuszu, kiedy ktoś mnie lekko klepnął w lewe ramię. Zerknęłam i napotkałam wielkie orzechowe oczy.
- Cześć Bobby.
- Hej Amy, co tu robisz? – chyba zdziwił go mój cywilny strój – Przyszłaś odwiedzić Davis’a i Sullivan’a?
- Odwiedziłam ich koło południa – pokręciłam głową – Miałam małą przygodę w trakcie drogi do posterunku. Uprzedzając twoje pytanie – nie, nic mi nie jest, parę tygodni i będę jak nowonarodzona.
Przyjrzał mi się uważnie swoim charakterystycznym troskliwym spojrzeniem.
- A jak tam głowa?
- Głowa?
- Przypomnij sobie nasze ostatnie spotkanie.
- A… tak. W porządku.
- Na pewno?
- Jezu, ta, na pewno! – warknęłam mimowolnie zirytowana i natychmiast pożałowałam swojego wybuchu. Uśmiechnęłam się przepraszająco – Wybacz… ostatnio trochę się działo.
Przystojny Włoch z domieszką kubańskiej krwi uniósł kącik ust do góry i machnął dłonią.
- Jasne, rozumiem. Jedziesz do jednostki teraz? Jak tak, to możesz się zabrać z nami, jeśli chcesz. Właśnie oddaliśmy z Kim jedną z ofiar kraksy samochodowej i na razie jesteśmy wolni, wracamy do remizy.
- Właściwie, dlaczego nie. Tylko dajcie mi pięć minut, skończę te papiery.
Sanitariusz skinął głową.
- No to poczekamy już w karetce na ciebie.
- Mhm, zaraz przyjdę. I dzięki.
Dziwnie jakoś się czułam podróżując karetką. Ile osób wieziono tu rannych, ile razy walczono w tym miejscu o życie? Ile razy ta walka została przegrana? Aż czułam świąd zimnej śmierci w kątach pojazdu. Wzdrygnęłam się, oprzytomniałam.
Najwyraźniej Kim i Bobby toczyli jakąś rozmowę.
- Zostajesz?
- Nie wiem, Bobby. Nie patrz tak na mnie.
- A ty, Amy?
Drgnęłam i z zakłopotaniem stwierdziłam, że nie mam najmniejszego pojęcia o czym rozmawiają. Czyżby wszyscy już wiedzieli o tym, że nie nadaję się do swojej roboty…?
- Hm?
- No na dzisiejszą imprezę. Strażacy robią grilla, jakoś wieczorem, jak będzie spokój z wezwaniami.
- Amm… Nic o tym nie wiem – bąknęłam.
- Dzisiaj na to wpadli dopiero, jak zwykle zresztą. – rzuciła Kim, obserwując uważnie drogę – Zdążyłaś poznać już chłopaków?
- Nie bardzo – przyznałam – Tyle co z widzenia. Wydają się być w porządku.
- Szczególnie Doherty – parsknął z ironią Bobby, przez co Kim obrzuciła go ostrzegawczym spojrzeniem – No co? To kretyn.
- Przypominam ci, że to ojciec mojego syna.
- Co nie zmienia faktu, że to kretyn – obstawiał przy swoim sanitariusz, po czym przechylił się na tyle na ile mógł i odwrócił do mnie głowę – Uważaj tylko, Amy. To cholerny babiarz.
- Bobby… - odezwała się ostrzegawczym tonem Kim – Może ja i Jimmy to przeszłość, ale mógłbyś jednak trochę odpuścić z tematu, co?
- Już ja widzę, jak ty masz go w przeszłości…
- Bobby!
- No dobra, już nic nie mówię. To twoje życie. Tylko mi potem nie wypłakuj się przez nastepne dwa tygodnie, jak coś odwali, dobra?
- Dobra!
I nastała ciężka cisza, ogłuszająca mimo gwaru pracującej maszyny pomieszanego z hałasem z zewnątrz.
Dobrze, że byliśmy już blisko remizy.
Atmosfera po kłótni sanitariuszy była cokolwiek nieznośna.
Kto wie.
Przyda mi się zajęcie myśli. A skoro pić nie mogę...
[link widoczny dla zalogowanych]
Boże kochany, może uda mi się jednak Swerskiego przekonać do patrolu. Mogą mi połamać żebra, bylebym nie musiała następnego dnia siedzieć przy biurku i wypełniać raportów, pisma i tym podobne. Szlag mnie mało nie trafił już po pierwszej pół godzinie papierkowej roboty… coś okropnego. A ile zmarnowałam formularzy, to lepiej nawet nie wspominać.
Bosco o dziwo uszanował moje słowa i z rzadka go dzisiaj widziałam, praktycznie cały dzień był na patrolu. To akurat dobrze, bo przez ból byłam naprawdę nieznośna. Nawet Christopher, lalusiowaty – cięty w gębie i często złośliwy nasz sierżant omijał mnie z daleka. Swersky z kolei chciał mnie zwolnić do domu, potem z kolei pochwalił za dzisiejszą akcję w metrze i dodał, że będzie to wpisane do akt.
Miło.
Rzecz jasna nie pozwoliłam się odesłać.
Po dziewiętnastej miałam już dość. Wcześniej przyjęłam taktykę – zrób wszystko od razu, szybciej skończysz… ale nie spodziewałam się, że aż tyle żmudnej roboty mnie czeka. Z śmietnika koło biurka niemal wysypywały się już zgniecione kartoniki po kawie, jak i wyrzucone błędne rozliczenia. Po dziewiętnastej doszłam do wniosku, że przyda mi się świeże powietrze…
Idąc korytarzem wyłapywałam co jakiś czas spojrzenia kolegów z pracy. Nie, nie taki pt „ Ale laska idzie”, bardziej na zasadzie „Co ona tu u licha robi”. Albo mi się zdawało. W każdym wychodząc z posterunku byłam nieźle podenerwowana.
Czuję zamęt. Chyba się pogubiłam. Nie potrafię zapomnieć o strachu, który czułam w momencie, gdy schizofrenik przykładał mi spluwę do skroni. Paraliżujący lęk, świadomość tego, że za chwilę zginę wraz z naciśnięciem za spust. Jezu, czuję się jak jakaś stara płyta powtarzająca jedno i to samo. Non stop, bez wytchnienia… Jak słowo daję niedługo oszaleję. Wystarczy, że przymknę oczy i znowu jestem w pustostanie w towarzystwie człowieka, którego jedynym pragnieniem jest zabicie mnie.
Może prześmiewcy w mojej akademii mieli rację? I niektórzy instruktorzy? Nawet nie to, że jestem zbyt drobna, abym mogła zapewnić partnerowi odpowiednie wsparcie – ale może rzeczywiście nie nadaje się do tego…
W końcu – same marzenia nie sprawią, że będę dobra. Co miałabym jednak teraz robić?
Moje rozważania zostały raptownie przerwane przez coś nieokreślonego, które niemal musnęło mój policzek z prędkością odpowiednią dla mocnego wyrzutu. Bogu dzięki za refleks – zdążyłam się uchylić na czas, moje żebra jednak automatycznie przypomniały o swojej wrażliwości i z mych ust wyswobodził się dźwięk będący mieszaniną syku oraz jęku. Zdałam sobie sprawę, że w zamyśleniu dość blisko znalazłam się remizy strażackiej.
- Jezu…!
- O rety…
Zapanował już półmrok, więc ciężko mi było w pierwszej chwili rozpoznać wysokiego mężczyznę, który właśnie truchtał w moją stronę. Kiedy wreszcie się rozeznałam, rozzłoszczona, warknęłam doń (dzisiaj naprawdę miałam gdzieś czyjeś uczucia):
- Kretynie…! Skoro udajesz, że grasz, to rób to przynajmniej przy normalnym świetle, co?!
Przepraszający wzrok został okrojony niesamowitymi chłopięcymi dołeczkami. Oh, dobra… Bobby miał rację, ten gość mógł być niebezpieczny. Nawet będąc zirytowaną nie mogłam odmówić urokowi Dohertiemu. Białe zęby błysnęły między jego wargami.
- Przepraszam najmocniej. Wszystko w porządku?
- Jak słowo daje, jeśli mnie jeszcze raz ktoś o to zapyta przez kolejne 48 godzin, to zabije, zaszlachtuję, zakopię i jeszcze bonusowo splunę! – Boże, czy ja właśnie tupnęłam nogą? Naprawdę to zrobiłam?
Widziałam, jak próbuje powstrzymać śmiech, czym rozzłościł mnie jeszcze bardziej.
- Tak, do cholery, nic mi nie jest i nie udało ci się mnie zabić tym czymś, cokolwiek to było! Może spróbuj raz jeszcze i oddasz w ten sposób przysługę światu?!
- Whoa whoa… Spokojnie… - uniósł dłonie w geście obronnym – Ann, spokojnie. Nie miałem zamiaru cię zabić, szkoda by było…
- Amy – poprawiłam odruchowo, nagle zmęczona i znużona – Wiem, że to tylko trzy litery i mogą się mylić, ale mam na imię AMY.
Potarł w zakłopotaniu kark i znowu błysnął standardową bielą.
- Przepraszam. Mam na imię Jimmy. Mmm… Tak, Amy. Wybacz. Z Lombardo rzucaliśmy sobie piłkę bejsbolową i trochę mnie poniosło. Zrobiłem to nieumyślnie.
Dobiegł mnie gdzieś cichy nieznajomy śmiech. Czy mi się zdawało, czy jego wspomniany kompan – teraz znikający we wnętrzu remizy zaśmiał się na odchodnym? Zmarszczyłam brwi, ale odpuściłam. Stojący przede mną strażak (po raz kolejny musiałam zadzierać głowę… chyba powinnam napisać gdzieś w ramach odszkodowania zawodowego) oparł dłonie na biodrach i przechylił głowę.
- Słuchaj Amy, w ramach przeprosin zapraszam cię dzisiaj do nas, robimy grilla. Zdaje mi się, że nie miałaś okazji jeszcze do tej pory przekonać się jak D.K.-ej świetnie przyprawia żeberka.
- Nie mam ochoty.
- Daj spokój, rozluźnisz się chociaż. Będzie nasza ekipa strażacka, część sanitariuszy – zdążyłaś chyba już poznać niektórych – no i paru od ciebie. Planujemy rozkręcić imprezę tak koło 23, akurat kiedy wy i sanitariusze kończycie zmianę. My co prawda parę godzin dłużej urzędujemy, ale zwykle o tej porze jest dość spokojnie z wezwaniami.
- Nie mam ochoty.
Wzruszył ramionami. Pewnie zdążył mnie wziąć już za jakąś snobkę… Ale w dupie mam to. Dzisiaj mam wszystko w dupie. Zgodnie z tymi słowami odwróciłam się bez słowa kierując się ku mojej jednostki, będącej usytuowanej niemal naprzeciw remizy.
- Wpadnij do nas, jak zmienisz zdanie!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Boo dnia 10/01/09, 3:07 pm, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cruz
Szef Biura
Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz
|
Wysłany: 10/01/09, 10:35 pm Temat postu: |
|
|
Boo napisał: |
Przystojny Włoch z domieszką kubańskiej krwi |
Nie wiedziałam, że Bobby jest Włochem. Myślałam, że Latynosem ?
A ta część bez zmian także mi się podobała. Fajna rozmowa Bobby'ego z Kim - ich kłótnie o Jimmy'ego zawsze mnie rozwalały. ;D
No i Jimmy i ten jego niezaprzeczalny urok osobisty (nie przepadałam za nim generalnie, ale ciacho jednak z niego jest... ).
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Boo
Kadet
Dołączył: 22 Paź 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Female
|
Wysłany: 10/01/10, 12:20 am Temat postu: |
|
|
Cytat: | Nie wiedziałam, że Bobby jest Włochem. Myślałam, że Latynosem ? |
Ano właśnie gdzieś wyszukałam, że odgrywający go aktor ma takie pochodzenie... a że nie mogłam znaleźć nigdzie informacji 100% jakiego pochodzenia jest Bobby... to się zasugerowałam prawdziwymi informacjami.
Cytat: | No i Jimmy i ten jego niezaprzeczalny urok osobisty (nie przepadałam za nim generalnie, ale ciacho jednak z niego jest... Wink). |
Ja też średnio za nim przepadałam, ale odmówić mu uroku nie sposób A jest o tyle fajną postacią, że łatwo można z niego zrobić czarny charakter jako typowo niedojrzałego emocjonalnie faceta. Aczkolwiek...
No, nie zdradzam
Enjoy!
A! Tym razem wiecje podkładów i o ile już działają Ci głośniki, polecam najpierw ich włączenie i naładowanie.
_________________________________
[link widoczny dla zalogowanych]
Koniec zmiany. Straciłam argument na wymigiwanie się powrotu do domu. Cztery puste ściany. Może powinnam kupić sobie jakiegoś kota albo coś? Nie miałam ochoty wracać jeszcze do siebie…
…więc kiedy przebrana w cywilny strój wyszłam przed jednostkę i posłyszałam żwawy bit postanowiłam jednak skorzystać z propozycji Doherty’ego. Cofnęłam się tylko na chwilę na posterunek, zostawiłam swoje rzeczy w recepcji i wciskając niepewnie dłonie w keiszenie mojej jakże-wyjątkowo-nie-seksownej-bluzy-NYPD ruszyłam w kierunku remizy.
Światło dobiegające z otwartej bramy obejmowało sporą grupkę osób tuż przy wystawionych na zewnątrz stołach, grillu i odtwarzacza CD. Co prawda wolałam zupełnie odmienną muzyke, ale dzisiaj nie miałam ochoty na jej samotne słuchanie, zatem…
Dyskretnie ściągnęłam gumkę od włosów i nieco palcami wytarmosiłam moje kasztanowe włosy i wkroczyłam w krąg światła.
- Heej, Amy! Znacie Amy? – nie wiedzieć kiedy objął mnie ktoś ramieniem i nie musiałam zadzierać głowy, aby rozpoznać głos Jimmiego. Aż dziwne, że nie pomylił mojego imienia – Poznajcie Amy… - urwał i zerknął na mnie w zakłopotaniu. No tak, nie podałam mu mego nazwiska.
- Wolf – dopowiedziałam i skinęłam głową obecnym. Zwinnie wyswobodziłam się z objęć strażaka. Rozpoznałam zaledwie paru policjantów (wielu nas tutaj nie było, jak się okazuje), poza tym gdzieś mi mignął Carlos usiłujący poderwać którąś z nieznanych mi dziewczyn. Bobby i Kim swobodnie tańczyli sobie w rytm muzyki. Reszty nie znałam.
Weszłam za bramę wjazdu i usiadłam na schodach. Obserwowałam zbiegowisko pląsów, śmiechu i… poczułam, że nie należę do tego miejsca. Zaczynałam żałować, że jednak nie wróciłam do mieszkania, jak zwykle.
- Proszę, mam nadzieję, że lubisz drinki – Jezu, ten człowiek zaczynał mnie naprawdę wkurzać. Z wyraźną niechęcią spojrzałam na Doherty’ego – czym niespecjalnie się przejął, rozciągał jedynie usta w szerokim uśmiechu – No co? Nie lubisz? To co lubisz, przyniosę zaraz.
Uniosłam brew do góry. Czy ten facet jest ślepy? Nie widzi, że jego obecność jest cokolwiek niepożądana? Czyjakolwiek, tak właściwie? Bobby miał rację, to kretyn.
- Lubię. Ale nie piję dzisiaj alkoholu.
- Daj spokój, jeden na rozgrzanie możesz wypić.
- Powiedz mi, jesteś głupi czy tylko takiego udajesz? – jak słowo daję, ktoś wyjął mi te słowa z ust. Zza Doherty’ego wyłonił się mój partner. Zabrał z rąk strażaka drinka, powąchał i skrzywił się teatralnie – No, Doherty… Nie podejrzewałem, że lubisz damskie soczki.
Strażak uśmiechnął się zjadliwie.
- Nie lubię, Bosco. Przygotowałem go specjalnie dla ciebie.
Policjant patrząc z wyzwaniem na strażaka ujął nagle szklanicę w dwa palce w ten sposób, że sekundę później przechyliła się w dół rozlewając wszystko na podłogę. Gratisowo oblał spodnie Jimmiego, który odskoczył niestety zbyt późno.
- Ups – ledwo powstrzymałam mimowolny chichot widząc szeroki wyszczerz na twarzy mojego partnera – Możesz przynieść jeszcze jeden? Część butów jest jeszcze sucha…
Jego przeciwnik poddał się chwilowo i ominąwszy mnie na schodach chwilę potem zniknął na piętrze, zapewne po to, aby się przebrać. Boscorelli natomiast usiadł koło mnie. Nie odzywałam się, on zresztą też nie przerywał milczenia, oboje gapiliśmy się na tłumek.
Wreszcie nie wytrzymałam.
- Czego chcesz?
- Ja? Siedzę sobie spokojnie.
- Musisz tutaj?
- Tak, to najfajniejsza miejscówka.
Z mojego gardła wydobył się trudny do określenia wściekły dźwięk. Pewnie gdybym dłużej się nad tym zastanawiała, to sama bym była zaskoczona swym zachowaniem. Raczej na ogół nie należę do osób, które są aż tak nerwowe, kąsające… Ale usprawiedliwiałam się niedawnymi wydarzeniami.
- W takim razie ja sobie pójdę już – podniosłam się ze schodów, aby wprowadzić myśl w czyn. Nie zareagowałam na to, że również wstał i chyba miał zamiar coś powiedzieć, gdy nagle z nikąd pojawił się przede mną Bobby, koło niego chwilę potem roześmiana Kim. Sanitariusz zagrodził mi dłonią drogę.
- Hej, co robisz?
- Idę.
- Bosco już cię zamęcza?
- Co znowu ja? – wtrącił się mój partner oburzony, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- Przepuścisz mnie? Chcę sobie stąd pójść… - zaczęłam rozdrażniona.
- Dobra, ale najpierw musisz ze mną zatańczyć, wtedy cie puszcze – mrugnął do mnie wesoło sanitariusz, Kim natomiast usiadła na moim wcześniejszym miejscu na schodach i rzekła:
- Bobby dobrze prowadzi, polecam! – a po chwili odezwała się konspiracyjnym szeptem – Zatańcz jeden taniec i da ci święty spokój.
Rozłożyłam bezradna dłonie, z czego skorzystał sanitariusz, bo złapał mnie za rękę i wyprowadził przed bramę.
- Bobby, ale ja nie tańczę…
[link widoczny dla zalogowanych]
- Spokojnie, będziemy tańczyć ostrożnie. Doc mi mówił o żebrach, obiecuję – będę delikatny – uśmiechnął się ciepło i poddałam się. Komu jak komu, ale tak życzliwemu człowiekowi nie mogłam dogryzać – O, akurat wolniejszy kawałek – nie będziemy się wyróżniać.
- No ja będę z całą pewnością, nie potrafię tańczyć – przyznałam, momentalnie się rumieniąc. Cholera, nigdy nie miałam pamięci ruchowej. Usiłowałam wyrwać dłoń z jego uścisku, ale mnie nie puścił tylko spojrzał uspokajająco.
- Wbrew pozorom taniec to męska rzecz – jako, że do jego ramion miałam dość daleko, to położył sobie moje dłonie na biodra, abym nie musiała nadwyrężać zarówno ramienia jak i wspomnianych żeber – Jeśli mężczyzna potrafi dobrze prowadzić kobietę w tańcu, ta błyszczy – otoczył mnie delikatnie ramionami, wcześniej wyczytując w mym wzroku na to zgodę – I umiejętności tutaj nie mają aż tak wielkiego znaczenia.
Wymamrotałam speszona coś w rodzaju „Skoro tak uważasz”, spanikowana. Już widziałam siebie, jak się potykam i rozpłaszczam na asfalcie… Ale, zaskoczenie. Bobby tańczył rzeczywiście bardzo dobrze, ale nie nachalnie, że tak to ujmę. Jestem pewna, ze gdybym tańczyła z Jimmim, to ten by próbował zacieśniać jakikolwiek dystans – Bobby natomiast nie przekraczał żadnej granicy. Z wolna zaczynałam czuć się bezpiecznie, tak bezpiecznie, że pozwoliłam sobie przymknąć powieki.
To był jeden wielki cholerny błąd.
[link widoczny dla zalogowanych]
„Dlaczego-dlaczego-dlaczego-dlaczego…. Dlatego-dlatego-dlatego…”
Zimna stal na mej skroni, smród brudu, krwi i strachu.
Otworzyłam oczy.
Zesztywniałam tak raptownie, że zaskoczony Bobby aż się zatrzymał, a ja gwałtownie wyrwałam się z jego uścisku w akompaniamencie rozdrażnionych żeber.
- Amy?
Nawet się nie odwróciłam, tylko popędziłam za bramę. Nie zwróciłam uwagi na to, że Bosco i Kim uważnie mi się przyglądają, zdziwieni. Zatrzymałam się, dysząc nagle tak, jakbym przebiegła parę mil. Drżącym głosem zapytałam Kim nieco zbyt głośno:
- Gdzie tutaj jest toaleta?
- Na piętrze, po lewej…
Mało przypadkiem nie kopnęłam mojego partnera, kiedy w paru bolesnych susach przesadziłam schody. Nie oglądając się na nikogo po chwili otworzyłam raptownie drzwi łazienki – całe szczęście była pusta, zamknęłam wiec za sobą i dopadłam się do umywalki. Odkręciłam zimną wodę, pochyliłam się i parę razy oblałam rękoma twarz. Po paru minutach oparłam dłonie o umywalkę i spojrzałam w lustro. Oddychałam ciężko, cała się trzęsłam i z rozwartymi szeroko powiekami spoglądałam na swoje odbicie.
Co się ze mną dzieje?
Dlaczego reaguję tak absurdalnie?
Nic mi się nie stało przecież, żyję. Ja żyję, ten schizofrenik jest martwy. Nie zrobił mi krzywdy. Więc dlaczego czuję się ciągle jak zwłoki? Dlaczego nie mogę po prostu o tym wszystkim zapomnieć, albo chociaż przejść dalej? Dlaczego widmo tamtego wieczoru w pustostanie odbiera mi rozsądek ilekroć wspomnę…?!
Zaczynało brakować mi tchu, miałam wrażenie, że za moment się uduszę i naprawdę wyzionę ducha. Zacisnęłam tak mocno palce na brzegach umywalki, że aż zbielały mi kłykcie.
Ktoś gwałtownie nacisnął klamkę i w lustrze ujrzałam zaskoczonego Doherty’ego. Zaczął się wycofywać mamrocząc coś przepraszającego pod nosem, a ja nagle stwierdziłam, że przestałam nad sobą planować kompletnie. Jedyne, co słyszałam to bełkot chorego człowieka i czułam pistolet przy mej głowie.
Nie wiem jak to się stało, ale nagle znalazłam się przy strażaku. Czyjaś dłoń uniosła się i chwyciła za jego T-shirt ciągnąc w dół, zmuszając go do pochylenia się. I zdałam sobie z sprawy, ze to moja własna osobista ręka.
Co ja robię…?
Był zaskoczony, kiedy wpiłam się w jego usta – sądziłam przez moment, że się wycofa, kiedy z cichym westchnieniem oddał mi pocałunek oraz wplótł palce w moje włosy, jednocześnie drugą dłonią zamykając za sobą drzwi i przekręcając kluczyk w nich. Kluczyk – nawet nie wiedziałam, że tam jest.
Wiedziałam, że to co robię, jest nie w porządku.
Nie przerywając się całować szybko pozbyłam się jego koszuli, podobnie jak on mojej bluzy i bawełnianej koszulki pod nią. Do sterty ubrań dołączyły moje buty, spodnie. Schylił się i objął mnie mocno, aczkolwiek ostrożnie przez wzgląd na ciasno opleciony bandażem dół mojej klatki piersiowej – po czym zaniósł koło umywalki i posadził na szafkę obok niej.
Mój rozsądek zniknął.
Parę sekund później uwolniłam jego klamrę od paska spodni.
Co ja robię…? Wiedziałam, że to co robię, jest nie w porządku. Mój rozsądek zniknął i jedyne, co teraz się liczyło, to obezwładniające pragnienie zapomnienia widoku własnej śmierci z koszmarów.
[link widoczny dla zalogowanych]
Czułam się jak pierwsza lepsza dziwka, kiedy naciągałam po wszystkim ubranie na siebie. Nie patrzyłam na tego, z kim przed chwilą uprawiałam seks. Przynajmniej raz niski wzrost był dla mnie wygodny. Kiedy chciałam go wyminąć, zastąpił mi drogę – sam też zdążył już się ubrać.
- Amy…
- Zostaw mnie.
Odkluczyłam drzwi i wyszłam z łazienki, jak gdyby nigdy nic. Jimmy mnie nie zatrzymał. Przystanęłam przy schodach i jak na komendę cała trójka – Bobby, Kim i Bosco unieśli do góry głowy. Świetnie.
Kolejne stopnie minęłam bez słowa, nie patrząc na nikogo. Bosco podniósł się, pewnie nie chciał, abym go przypadkiem kopnęła i zrobił mi miejsce.
- Amy? – to Bobbiego głos.
Jestem pewna, że wiedzą. Co prawda z Jimmy’m zachowywaliśmy się nadzwyczajnie cicho, ale jestem pewna, że się domyślają. Zresztą, jestem pewna, że jeśli spojrzę teraz na kogokolwiek, to na moim czole wyczytają „Kolejna się gziła z Doherty’m”… Dlatego ich wyminęłam bez najmniejszego dźwięku, nie unosząc twarzy do góry.
Moje stopy niosły mnie gdzieś, bez konkretnego celu. Musiałam zniknąć, musiałam po prostu wyjść.
Zaprzątnięta własnymi myślami dopiero po chwili zorientowałam się, że ktoś za mną idzie. Myślałam, że to Doherty, więc odwróciłam się gwałtownie i syknąwszy z bólu warknęłam:
- Mówiłam ci, zostaw mnie!
Oh cholera.
- Chodź, odwiozę cię do domu.
- Boz… daj mi spokój. Sama do siebie dojdę.
W świetle latarni widziałam, że jego twarz ma poważny wyraz, bez śladu kpiny.
- Myślę, że tym razem nie dałabyś rady rozbroić kogokolwiek w metrze. Masz szczęście do podobnych sytuacji…
Tego było za wiele. Chaos w mojej głowie, cały ten kocioł zwinął się i wystrzelił gwałtownie poruszając moim ciałem jak marionetką. Sekundę później byłam już koło niego i wyprowadziłam prawą pięść od dołu – uchylił się jednak bez problemu, podobnie jak z następnych ciosów, które usiłowałam doprowadzić do celu.
- Nie dam rady? Pierdol się, Maurice! Wszystkiemu dam radę, słyszysz?! Wszystkiemu! Skopię ci ten chudy tyłek, rozumiesz?! – plotłam trzy po trzy usiłując go dosięgnąć.
Mój wybuch słabł na sile, aż wreszcie stałam przed nim z bezradnie opuszczonymi, drżącymi ramionami.
- Jestem do niczego… - wykrztusiłam cicho i… Jezu, pieprzone łzy… na miejsce, już, wracać…! Kurwa… szczyt upokorzenia, popłakałam się przed moim partnerem…
Nagle poczułam, jak otacza mnie ramionami. Byłam w takim szoku, że mało się nie wywróciłam.
- Nie mazgaj się – odezwał się szorstkim głosem, ale delikatność odruchowego gładzenia mnie po głowie, jego bezinteresowna wrażliwość sprawiła, że coś we mnie pękło. Ignorując pulsujący nieznośnie ból żeber wtuliłam się w niego mocno, szlochając bezgłośnie. A Bosco powtarzał tylko cicho:
– No już, przestań ryczeć, wszystko będzie dobrze… [/i]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cruz
Szef Biura
Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz
|
Wysłany: 10/01/10, 4:07 am Temat postu: |
|
|
Łoooo, jaka action ! Zajebiste, chyba jak dotąd moja ulubiona część, bo Bosco na koniec się zachował naprawdę świetnie - takiego go właśnie lubię najbardziej!
Czekam, czekam ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Boo
Kadet
Dołączył: 22 Paź 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Female
|
Wysłany: 10/01/10, 5:20 pm Temat postu: |
|
|
Przedostatni kawałek z worda. Następny będzie ostatni, a na nowe części będzie trzeba trochę poczekać, bo na uczelni sporo roboty mnie czeka.
Póki co...
_________________________________________
[link widoczny dla zalogowanych]
Uniósł się na łokciu, uśmiechnął – a ja pomyślałam, że może jednak wszystko się ułoży. Może nie będzie tak źle, może wreszcie… znalazłam swoje szczęście. Uniósł dłoń, pieszczotliwie odgarnął opuszkiem palca niecny kosmyk włosów, który postanowił przywitać się z moją skronią. Jego dłoń zsunęła się delikatnie na moje ramię, przeplotła między wnętrzem łokcia, a biodrem i objąwszy silnie przyciągnął mnie do siebie. Zniżył głowę i pocałował mnie w czubek głowy, wdychając zapach moich włosów.
- Dzień dobry... – wyszeptał.
Zamruczałam sennie.
Poczułam się szczęśliwie. Nieśmiało zaczęłam wierzyć, że odnalazłam wreszcie moje miejsce na ziemi. Kto by pomyślał? Uniosłam głowę do góry, by móc spojrzeć w jego jakże przystojną twarz. Usta rozciągnął w rozbrajającym uśmiechu uzbrojonym w ukochane przeze mnie dołeczki po obu stronach.
- Dlaczego? – zapytał nagle, nie przestając się uśmiechać.
- Hm?
- Dlaczego?
- Co?
- Dlaczego?
Zmarszczyłam brwi nieznacznie. Zaczynał mnie lekko drażnić.
- Jimmy, co „dlaczego”?
Nachylił się i pocałował mnie delikatnie, z tęsknotą, której u niego jeszcze nie widziałam. Wariat. Chciałam się roześmiać, ale jego pocałunki robiły się coraz bardziej namiętne i władcze sprawiając, że z wolna przestałam zwracać uwagę na to, co się wokół mnie dzieje. Uniosłam się, aby móc wpleść dłoń w jego włosy.
- Dlatego… - wyszeptał chrapliwie, a sekundę później poczułam lodowaty dotyk na skroni. Zdrętwiałam, odsunęłam się tylko po to, aby dostrzec, jak szczęśliwy – w tej chwili groteskowy – uśmiech nie schodzi z jego ust.
A potem nacisnął spust.
Wrzasnęłam, jednocześnie siadając na łóżku, zlana potem.
CO TO DO KURWY NĘDZY MIAŁO BYĆ?!
Oddychałam głośno z szeroko otwartymi powiekami. Uniosłam drżącą dłoń i odgarnęłam potargane włosy za ucho. Spojrzałam na zegarek. Godzina trzynasta. Świetnie. Półtora godziny.
Wstałam z łóżka po jakiś dwudziestu minutach, wreszcie się uspokoiłam jako tako. Wciąż pogrążona w niemiłych rozmyślaniach odsunęłam gwałtownym ruchem zielone zasłony i popołudniowe słońce wdarło się gwałtownie, oślepiając mnie na moment. Az zaklęłam ze złości. Poranne czynności zabrały mi pół godziny. Wreszcie siedząc na sofie z kubkiem kawy zaczęłam opracowywać plan. Pozbierać do kupy to, co wiedziałam teraz, dzisiaj.
Po pierwsze – jak bardzo bym się nie starała, gówno wychodzi i zapomnieć o pustostanie nie jestem w stanie.
Po drugie – uprawiałam seks z Dohertym.
Po trzecie – popłakałam się przed Bosco.
Po czwarte… do dupy ta kawa.
Uniosłam kącik ust w ironicznym grymasie. Świetnie. Po prostu ŚWIETNIE. Miałam ochotę zaszyć się gdzieś, przeczekać ten cholerny chaos z głupia nadzieją, że wszystko samo z siebie się ułoży. Poczekałam dziesięć minut. Nie, dupa. Nadal stan rzeczy był jaki był. Co mogłam zrobić?
Pięć minut później ubierałam się do pracy. Co innego mi pozostało…? Rachunki same z siebie z całą pewnością nie zapłacą za siebie…
≠≠≠≠≠
- Bez dyskusji, Wolf.
- Szefie…
Wyglądało na to, że rozwiązanie postanowiło jednak mnie samo znaleźć.
- Takie są procedury, Amy. Może nie jesteś tutaj długo, ale przynajmniej z teorii powinnaś je znać. Ja sam widziałem zbyt wiele, aby teraz to przemilczeć.
- Ale…
- Żadne ale. O siedemnastej masz pierwsze spotkanie. Do tego czasu możesz zająć sie papierkowa robotą jak chcesz. Ewentualnie dam ci miejsce jutro w dyspozytorium, będziesz wydawać radia. Zobaczymy – rzekł Sversky ignorując moje próby protestu. Spojrzał spokojnie tak, jak się czasem patrzy na dziecko, które uparcie chce postawić na swoim – Coś jeszcze?
- Tak, szefie. Kto mnie wsypał?
W odpowiedzi uśmiechnął się jedynie lekko, po czym machnął ręką.
- Zmykaj, Amy. Spory stos papierkowej cię czeka. Chyba, że chcesz wolne na parę dni, mógłbym się zgodzić biorąc pod uwagę twój stan zdrowia.
- Nie, szefie. Dziękuję. Idę.
Czułam się znużona. Sversky złapał mnie już przy samym wejściu na posterunek, więc dopiero teraz szłam do szatni sie przebrać. Oczywiście, że wiem, kto mnie podkablował – kto inny jak nie Bosco? Pewnie miał dość mojego nieobliczalnego zachowania. Prychnęłam.
W szatni nie było nikogo, pewnie parę chwil temu zaczęła się odprawa. Zaczynało mnie jej brakować, westchnęłam. Zaczynało mi brakować pracy w terenie mimo tego, że jeszcze parę dni temu drażniła mnie czasami. Podeszłam do swojej szafki, otworzyłam kluczykiem drzwiczki i zaciskając zęby ściągnęłam z siebie ostrożnie bluzę. Marzyłam o chwili, kiedy będę mogła zdjąć ten cholerny bandaż, a żebra nie będą protestować bólem na najmniejszy ruch. Będę musiała jutro pojechać na zdjęcie szwów z ramienia. Przynajmniej coś.
Narzuciłam na siebie czarną koszulę służbową, pozapinałam – właśnie zapinałam klamrę na czarnych spodniach (również służbowych, jak łatwo można się domyślić), kiedy jak burza wpadł do środka Boscorelli. Rzucił pośpiesznie „cześć” w moją stronę, rzucił na ziemię torbę, którą miał przewieszona przez ramię – dopadł do swojej szafki i czym prędzej zaczął się przebierać.
- Kurde, Christopher znowu się doczepi do mnie za spóźnienie! – warknął pod nosem. Przebrał się w tempie ekspresowym.
- To może wstawaj wcześniej – wycedziłam tak lodowato, że zdziwiony mimowolnie znieruchomiał, spoglądając na mnie z pytaniem w oczach.
- Zaspałem… o co ci chodzi w ogóle?
- O co mi chodzi?! Jakbyś nie wiedział! Trzeba było mi powiedzieć, że zaczynam cię męczyć! Albo cokolwiek! Dobra, wygłupiłam się, ok.? Wiem o tym! Ale do cholery mógłbyś trzymać jęzor za zębami!
Zmarszczył brwi, najwyraźniej nadal nie miał pojęcia, o czym mówię. Jak słowo daję, nie wytrzymam!
- Amy, muszę lecieć na odprawę, wytłumaczysz mi później, o co ci chodzi, dobra? – poderwał się prędko i już go nei było. Odwrócił się jeszcze na chwilę przy drzwiach, nim wyszedł z miną wyrazem twarzy, jaki pojawia się wtedy, kiedy patrzy się na kogoś, komu odbiło.
- Gówno dobra – warknęłam pod nosem, kompletnie bez sensu, a potem – nie mając nic innego do roboty udałam się do części aresztantów. Tam zawsze było dużo papierkowej roboty…
≠≠≠≠
Jak na złość, dzisiaj był tylko jeden aresztowany i co za tym idzie mało roboty z formularzami. Z nudów zaczęłam spisywać swoje stare raporty jeszcze raz, ładniejszym pismem. Zabierałam się właśnie za piętnasty, kiedy ktoś usiadł na moim biurku, przygniatając połowę papierów.
- Co do…
- Dobra, mam chwilkę. Co jest?
Wypuściłam gwałtownie powietrze z płuc.
- Boz, zjeżdżaj! Zobacz co zrobiłeś, dobrze, że przynajmniej na kawie mi nie usiadłeś! – warknęłam, usiłując go zgonić z mebla. O dziwo, udało mi się to – po czym ostentacyjnie odwróciłam się do niego plecami zajmując się porządkowaniem dokumentów.
- Młoda, wolę wiedzieć, dlaczego ludzie nagle na mnie plują. Tym bardziej, że sobie nie zasłużyłem na takie traktowanie…
- Wiesz co, gadasz jak baba!
- Że… że co?!
Ha! Trafiłam w jego czuły punkt. Jakże typowe. Odwróciłam się do niego na krześle i z wredną satysfakcja powiedziałam:
- Że to. Pieprzysz jak baba. I na dodatek mówi ci to baba. Co gorsze jest, Boz?
Fuknął gniewnie, urażony.
- Dobra, chciałem pomóc. Następnym razem zamiast tego cię przelecę, bo chyba takiego pocieszenia oczekujesz…
Czas zwolnił z jego słowami. Oniemiałam, zesztywniałam i raptownie podniosłam się i kiedy niemal kończył swoja wypowiedź trzasnęłam go otwartą dłonią w policzek. Aresztant – czarnoskóry rozrabiaka zatrzymany za pobicie – zaczął się śmiać i gwizdać.
Nie zwracaliśmy nań uwagi, oboje gapiąc się na siebie i zastanawiając się, co się właściwie właśnie wydarzyło. Napięcie pomiędzy nami stało się wręcz namacalne, bolesne i zbyt ciężkie. Czas przyśpieszył, a on raptownie odsunął się ode mnie z kamiennym wyrazem twarzy.
- Co z tobą jest nie tak, Wolf?
I wyszedł.
Popsułam coś. Nie pamiętam, kiedy do mnie ostatnio zwrócił sie tak oficjalnie. Najbardziej chyba jednak bolała mnie świadomość, że Bosco o wszystkim wie. O Dohertym, ściśle mówiąc.
Aresztant wciąż gwizdał, więc odwróciłam się do niego:
- Zamknij ten pysk!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cruz
Szef Biura
Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz
|
Wysłany: 10/01/11, 12:34 am Temat postu: |
|
|
Łaaaał, rozkręcasz się jeszcze bardziej, jesli to w ogole jest możliwe.
Końcowa akcja mnie rozwaliła! Nie dziwię się Amy, też mu dała w pysk, bo nie powinien tego wyciągać na wierzch, ale z drugiej strony skąd u niej pewność, że to Bosco ją wspyał? Po jego zachowaniu bardzo w to wątpię, tym bardziej, że co jak co, ale Bosco nie ma takiego charakteru by kablować - woli załatwiać sprawy sam, zwłaszcza te między partnerami.
A no i ten sen Amy... Świetne i jak już Ci pisałam bardzo realistyczne, bo wykreowałaś tą postać po mistrzowsku.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Boo
Kadet
Dołączył: 22 Paź 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Female
|
Wysłany: 10/01/11, 12:49 am Temat postu: |
|
|
Cytat: | Łaaaał, rozkręcasz się jeszcze bardziej, jesli to w ogole jest możliwe. |
Cytat: | ale z drugiej strony skąd u niej pewność, że to Bosco ją wspyał |
Teoretycznie tylko on według niej mógł pójść do Swerskiego - poza tym, my znamy go 'dłużej' niż ona, że tak to ujmę.
Z technicznej strony z kolei - właśnie to mi sie podoba w pisaniu w tej formie, w 1 os. liczby poj., że nie jest pstacia wszechwiedzącą. Wszystkie jej postępowania są nastepstwem bodźców które odbiera - niekoniecznie prawdziwych. Mam zabawę sporą, bo dotychczas pisałam zupełnie w innej formie.
Cytat: |
A no i ten sen Amy... Świetne i jak już Ci pisałam bardzo realistyczne, bo wykreowałaś tą postać po mistrzowsku. |
Wen mi rośnie od tego i już mnie zaczepia. Niewykluczone, że coś dzisiaj napiszę
No, to ostatni kawałek, który posiadam na chwilę obecną.
Enjoy!
[ahm... jak zwykle pisalam po nocy, wiec błędy na pewno są]
______________________________________________________
Rytmicznie wybijałam opuszkiem palca rym na oszklonym blacie stołu. Raz-dwa-trzy i raz-dwa-trzy i raz-dwa-trz…
- Przychodzi pani tutaj od dwóch tygodni.
Z poirytowaniem uniosłam wzrok. Miałam nadzieję, że ten mord jaki z całą pewnością jest właśnie wypisany na mej twarzy ma niszczycielską siłę i ten kretyn sczeźnie, przepadnie w tej konkretnej chwili.
Dupa.
Nie sczezł, nie przepadł – nadal gapi się zza ych swoich modnych okularków. Swoją drogą, czy on nie powinien być starszy? Wygląda na kogoś kto jeszcze sra pod siebie…
Skrzywiłam się mimowolnie do własnych myśli. Dobra, agresję to mam na najwyższym poziomie.
Mężczyzna – lat około trzydziestu (wedle metryki zapewne, wizualnie przedstawia się na kogoś zdecydowanie w moim wieku)- nieco przy kości – i chcąc nie chcąc musiałam przyznać – o przystojnej twarzy; ten właśnie mężczyzna siedział zza biurkiem naprzeciw mnie. Wyprostowany na krześle, z uprzejmym uśmiechem przyklejonym do ust – czekał cierpliwie aż coś powiem.
Poruszyłam się niespokojnie.
- To nie zabrzmiało jak pytanie, wnioskuję zatem, że nie muszę odpowiadać – prychnęłam z ironią i wróciłam do mego jakże zajmującego zadania wybijania rytmu.
Westchnienie.
Raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy…
- Nie jestem twoim wrogiem.
..raz-dwa-trzy, raz-dwa-rzy… gdybyś był, inaczej byśmy rozmawiali…. Raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, raz-dwa-…
- Możemy przesiedzieć tę godzinę jak zwykle. Nie jesteś pierwszą osobą, która milczeniem usiłuje rozwiązać problemy. Czy też je unikać…
..-trzy…
Palec zatrzymał się na sekundę.
- Jakich problemów? Ja nie mam problemów.
- A jednak przyszłaś.
- Nie miałam wyboru! – warknęłam i odruchowo zacisnęłam dłoń w pięść. Z wysiłkiem rozprostowałam rękę. – Jak doskonale sobie pan zdaje sprawę, moje wizyty to nic innego jak wykonywanie odgórnych poleceń. Nie chciałam tutaj przychodzić ani za pierwszym razem, ani za kolejnym – rozzłoszczona znowu uniosłam wzrok.
- Nie musiałaś się tutaj pojawiać.
- Nie? Doprawdy? Jeśli bym nie przyszła, mogłabym nie pokazywać się w robocie. Musiałam. A skoro musiałam, to cóż – jestem. Zrobiłam wszystko, do czego mnie szefostwo zobowiązało. Przyszłam na spotkanie z policyjnym psychologiem – przyszłam. Polecenia rozmowy nie otrzymałam – wycedziłam.
- Usiłujesz mnie sprowokować?
- Tak, specjalnie po to się urodziłam.
- Rozumiem twój mechanizm obronny, Wolf. Nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, jak wiele w rzeczywistości mi dajesz informacji. Twoje dotychczasowe milczenie nie jest także dla mnie najmniejszym zaskoczeniem…
- Świetnie. Rozumiem, że na tym możemy zakończyć – warknęłam i podniosłam się raptownie.
- Masz jeszcze dziesięć minut.
- Ta. Dzięki. Nie skorzystam… - przewiesiłam torbę przez ramię, złapałam za bluzę i już miałam wychodzić, kiedy psycholog się odezwał, nawet nie drgnąwszy z miejsca.
- Wiesz, że będę musiał o tym nadmienić w papierach. Sama powiedziałaś, odgórne polecenie…
Zamknęłam oczy, a potem powoli, bardzo powoli odwróciłam się do niego.
- I co mi dadzą te parę minut jeszcze? Nic, absolutnie nic. Nic się nie zmieni.
- Nic – dopóki tego nie zmienisz. Dopóki tego nie zechcesz.
- Więc co, uraczysz mnie teraz tą swoją służbową gadką o potrzebie mówienia, o „zrzuceniu z siebie ciężaru myśli”? Hm?
- Nie, Amy. Ty wiesz, co powinnaś zrobić. Oczywiście, rozmowa jest podstawą, ale to wcale nie musze być ja… Nie o to chodzi. Znajdź kogoś, z kim zechcesz porozmawiać… Postrzelono cię, przystawiono ci broń do skroni – dosłownie otarłaś się o śmierć. Takie rzeczy nie przejdą bez echa, nie znikną tylko dlatego, że będziesz starała się je zepchnąć gdzieś w zapomnieniu. Takie postępowanie niechybnie przyniesie tylko negatywne efekty i nadejdzie moment, że możesz sobie nie poradzić.
Urwał, a coś w jego spojrzeniu uświadomiło mi, że nie odzywając się ni słowem jakoś się zdradziłam – o czym utwierdziły mnie słowa, które po chwili milczenia rzekł:
- Mam wrażenie, że rozumiesz to lepiej, niż byś tego chciała…
###
To niedorzeczne. To idiotyczne.
Kretyn.
Zastanawiałam się, co teraz robić. Wrócić do papierów? Miałam ich serdecznie dość. Jednak do domu też nie chciałam jeszcze iść, mimo, że pewnie Swersky by mnie zrozumiał… Kiedy nastąpił ten moment, że jedyną alternatywą spędzania czasu w mieszkaniu była moja praca…?
Westchnęłam wcisnąwszy dłonie głęboko w kieszenie służbowej bluzy.
W jednym miał rację.
Powoli zaczynałam się gubić, przestawałam panować nad wszystkim, nad czym miałam kiedykolwiek kontrolę. Nad robotą, nad innymi – a przede wszystkim nad sobą. Ale z kim miałabym porozmawiać niby? Nie miałam nikogo, zawsze tak było. A przynajmniej od śmierci babci. I póki co jakoś mi to nie przeszkadzało, nauczyłam się być samowystarczalną jednostką społeczeństwa… aż do teraz.
Westchnęłam po raz kolejny, zmierzając w kierunku mojego posterunku, kiedy ktoś mijając mnie raptownie szturchnął silnie w ramię, mało mnie nie przewracając.
- Ej, uważaj do cholery…! – na wpół syknęłam, na wpół krzyknęłam. Co prawda obrzęk powstały w wyniku ran, które otrzymałam ponad dwa tygodnie temu całkowicie zszedł, a ból nie był tak nieznośny jak wcześniej – nadal odczuwałam moją kontuzję. Szczególnie, kiedy jakiś kretyn dźga mnie w obolałe miejsca!
Odwróciłam się za biegnącym zamierzając wykrzyczeć pokaźną wiązankę przekleństw, kiedy jeden obrazek mi w tym wszystkim zupełnie nie pasował. Mężczyzna rasy białej, lat około 20 o wzroście co najmniej metr osiemdziesiąt – ubrany ciemnozieloną bluzę z kapturem, jeansowe spodnie – ściskał w dłoni różową torebkę. Zaklęłam pod nosem.
Bez jaj no…
Stary, bardzo chciałabym posądzić cię o brak gustu…
Chcąc nie chcąc, zadziałałam odruchowo. Jak idealnie wyszkolona suka ruszyłam w pogoń na odpowiedni sygnał. Czemu temu idiocie zachciało się rabować w pobliżu miejsca, gdzie akurat byłam? To robiło się cokolwiek niedorzeczne!
Raz i dwa, raz i dwa, raz i dwa, raz i dwa… Wdech i wydech, jak najbardziej wydajny pościg – tego mnie uczono, raz i dwa, raz i dwa, raz i dwa, raz i dwa…
Miał parcie, musiałam mu to przyznać – gnał jak szalony, jakby uczestniczył w biegu po życie dla skazanych na karę śmierci… oczywiście, gdyby takowy wyścig istniał. Może nawet i by wygrał..
- Z drogi do cholery! Z drogi! – krzyknęłam raz czy drugi, ponieważ przechodnie mieli tendencje do ustawiania się w roli żywych przeszkód o rozdziawionych gębach. Automatycznie wzywałam także do rabusia – Stój, kretynie! Stój! – czego oczywiście nie zamierzał usłuchać.
Miarowy, tępy ból lewego boku zaczynał kłóć na tyle mocno, aby nie móc już tak sukcesywnie go ignorować. Pierwszy raz nie założyłam na powrót asekuracyjnego bandaża i proszę, akcja że aż miło – prychnęłam. Zacisnęłam zęby, dłonie zwinęłam w pięści – w dupie, nie dam się. Złapię gnoja, nawet jakbym miała płuca z siebie wypluć.
Może to moja wyobraźnia, ale chyba zaczynał się męczyć… to dobrze. Zaczynałam już myśleć, że to jakiś pieprzony superszybki wampir z modnego filmu dla nastolatków. Czego to teraz ludzie nie oglądają…
Usłyszałam koguta policyjnego. Nareszcie, psia krew! Zmiana sztachety. Miło, że ktoś pofatygował się zadzwonić na komendę, bo bym goniła go jeszcze do usranej śmierci.
Rabuś także usłyszał najwidoczniej syrenę, bo potknął się nagle i mało się nie wywrócił – zdążył jednak w ostatniej chwili uniknąć pocałunku z chodnikiem. Zyskałam jednak parę sekund na wyścigu i byłam znacznie bliżej wygranej.
- Amy?!
Zszokowany męski głos przedarł się przez warkot silnika i dźwięk syreny – tym razem mało ja się nie wypierniczyłam. To robi się już absurdalne, mało mamy funkcjonariuszy na ulicach?!
Najwyraźniej mało. Po lewej zrównał się ze mną radiowóz policyjny – 55-David, a w nim Boscorelli, na którego twarz zaczynało wkradać się rozbawienie.
- Rusz ten… tyłek, psia krew! – krzyknęłam na niego, zirytowana do cna.
Roześmiał się ubawiony jak mało kiedy, po czym rzucił coś do tego, który kierował samochodem – byłam zbyt zajęta pościgiem by przyglądać się obecnemu partnerowi Bosco. Radiowóz zatrzymał się z piskiem opon na tę chwilę tylko, aby wypuścić Boscorellego z wnętrza – po czym auto wystrzeliło do przodu. Parę minut później z warkotem maszyna zajechała drogę uciekającemu z taką werwą, że rabuś wylądował na masce. Boz dotarł tam prędzej ode mnie, zaczął właśnie go zakuwać w kajdanki, kiedy dysząc zatrzymałam się przed nimi. Pochyliłam się do przodu i oparłam dłonie na lekko ugiętych kolanach.
- Noo Młoda, kondycja siada, oj siada – zachichotał mój partner, po czym podał mi różową torebkę. Wyprostowałam się, gapiłam się przez chwilę to na przedmiot w dłoni, to na niego z głupim wyrazem twarzy.
- No oddaję własność.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto nosi TAKIE RZECZY?!
Ponownie zachichotał, a ja nie miałam już sił, żeby z nim się użerać. Rzuciłam torebkę mu pod nogi. Tymczasem z radiowozu wychylił się nie kto inny jak Sullivan. No tak, wrócił do pracy w tym tygodniu. Zapomniałam, że póki co jeżdżą razem.
- Hej Amy. Widzę, że papierkowa robota ci służy…
- Ta… jak nigdy dotąd, Sully. Gdyby nie jeszcze idiota o włoskich korzeniach, to miałabym się naprawdę znakomicie – parsknęłam cicho. Odczułam ulgę widząc sympatycznego funkcjonariusza w dobrym stanie. Davis też ponoć miał się całkiem nieźle, trochę minie nim go ze szpitala wypuszczą, ale podobno nie było już tak źle jak ostatnim razem, gdy byłam odwiedzić ich obojga.
Uśmiechnął się do mnie, na co z kolei wspomniany obruszył się głośno:
- A wiecie, że „Bosco” w jednym z języków oznacza podobno „bosko”? Więc proszę się ustosunkować do tego i traktować mnie z należytym szacunkiem.
- A jesteś pewien, że nie chodziło o „kretyna”? – zironizował John, co z kolei mnie rozbawiło.
Boz schylając się po torebkę zaczął coś marudzić, gdy zakuty rabuś ni stąd ni zowąd nagle ruszył z kopyta na ulicę. Odruchowo rzuciłam się za nim, skoncentrowana tylko i wyłącznie na celu – już miałam chwycić chłopaka za kaptur, kiedy jakiś ciężar oplótł moją talię i silnie pociągnął do tyłu, przez co wywróciłam się na plecy. W tym samym momencie rozległ się przeraźliwy pisk i fetor odpowiedni dla zdzierania opon na asfalcie, a następnie głuchy huk. Sekundę potem rozniósł się po okolicy następny huk, znacznie głośniejszy i towarzyszył mu dźwięk rozbitego szkła.
Uświadomiłam sobie raptownie, że ktoś nadal mnie obejmuje i że właściwie na tym kimś leżę – a głos, który się rozległ nie pozastawiał do wątpliwości, kim był mój wybawca.
Boz uniósł się na łokciach i spojrzał na ulicę:
- Ups…
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cruz
Szef Biura
Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz
|
Wysłany: 10/01/11, 1:00 am Temat postu: |
|
|
Boo napisał: |
- Usiłujesz mnie sprowokować?
- Tak, specjalnie po to się urodziłam. |
Rozwaliło mnie to kompletnie Ona jest świetna!
Boo napisał: | - Z drogi do cholery! Z drogi! – krzyknęłam raz czy drugi, ponieważ przechodnie mieli tendencje do ustawiania się w roli żywych przeszkód o rozdziawionych gębach |
Prawie na zawał zeszłam jak to przeczytałam lol
Generalnie część bardzo dobra, Bosco chyba już nie jest tak bardzo zły na Amy.
A no i tekst o tym, że Bosco znaczy bosko to mnie totalnie rozwalił
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Boo
Kadet
Dołączył: 22 Paź 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Female
|
Wysłany: 10/01/11, 1:19 am Temat postu: |
|
|
Cruz napisał: |
Generalnie część bardzo dobra, Bosco chyba już nie jest tak bardzo zły na Amy.
|
Minęły 2 tyg.. to mu troche przeszło.. albo pogadali w ciagu tych 2 tygodni.. jeszcze tego nei rozwiązałam. Sie zobaczy w praniu.
Co do nowych części.. zobacze czy uda mi się co napisać dzisiaj... Postaram sie coś w każdym razie w tym tygodniu wrzucić. Pytanie, czy wejdę w klimat, bo trochę minęlo od ostatniego kawałka w rzeczywistości.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Scully
Kapitan
Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kozienice
|
Wysłany: 10/02/11, 1:14 am Temat postu: |
|
|
Podoba mi się, naprawdę. Masz bardzo dobry styl, taki luźny i przyjazny, co sprawia, że dobrze czyta się Twojego ficka. Lubię taki styl. Zresztą, jeśli ktoś dobrze pisze, od razu można wczuć się w klimat opowiadania. A Ty masz w tym swoim sytlu coś, co chwyta za serducho
Ogólnie, co do ficka, pomysł bardzo mi się podoba. Lubię Twojego Bosco, jest taki, taki... Taki Boscowaty, no W opowiadaniu jest kilka perełek, nawet dużo, ale naprawdę nie ma sensu ich wyolbrzymiać, kiedy cały fick jest świetny. Perełki dodają tylko smaku i sprawiają, że to, co piszesz, jest tak niesamowicie dobre
Dobra robota, Boo. Jako zapalona miłośniczka ficków - czekam na więcej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Martie
Kadet
Dołączył: 29 Sty 2010
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Female
|
Wysłany: 10/02/14, 3:00 pm Temat postu: |
|
|
Przeczytałam całość i muszę przyznać, że to jest ZAJEBISTE!
Świetnie się czyta i Amy jest świetna Rozwala mnie ona i Bosco xd
I Bobby się pojawia! ^.^
Jak Cruz - czekam na więcej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Boo
Kadet
Dołączył: 22 Paź 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Female
|
Wysłany: 10/02/17, 9:09 pm Temat postu: |
|
|
Bardzo dziękuję za tak miłe komentarze, karmią Wen'a nieźle. Ostatnio trochę się wycofałam z forum, ale tylko dlatego, że kończy mi się własnie około 3tygodniowe wolne od uczelni - w przyszłym tygodniu wracam, i paradoksalnie podczas studiów mam więcej czasu/ochoty/i Wen'a do pisania. Postaram się wówczas coś wrzucić, bądźcie cierpliwe jeszcze troszkę!
Zrobię co w mojej mocy, aby Was nie zawieść!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|